Jeśli chodzi o mnie, to raczej nie zastanawiałam się nad życiem zakonnym. W czasie liceum zaangażowałam się we wspólnocie oazowej, miałam chłopaka i tak zwyczajnie myślałam, żeby mieć kiedyś męża, dzieci, pracę w biurze do godziny 15:00… – nic szczególnego. W parafii przygotowywaliśmy też młodzież do bierzmowania. I jakoś bardzo bolało mnie to, że jest tak dużo ludzi, młodych ludzi, który nie mają relacji z Panem Bogiem, że nie znają Go tak, jak mnie dał się poznać, że nie jest On dla nich kimś bliskim, kimś ważnym. I rodziło się we mnie takie pragnienie, by pokazywać miłość Boga drugiemu człowiekowi. Współpracując z kapłanami diecezji gliwickiej w prowadzeniu rekolekcji oazowych, czułam się pociągnięta przez świadectwo ich życia – widziałam, że są szczęśliwi w tym co robią. I coś zaczęło się rodzić i we mnie. Myślałam sobie: ja też tak chcę – chcę nieść Boga ludziom.
Pierwsza poważniejsza myśl o powołaniu zakonnym pojawiła się przed maturą (może nie ma się czym chwalić, bo to było trochę z zazdrości…) Moja przyjaciółka z liceum podzieliła się, że myśli o życiu zakonnym. Pomyślałam sobie wtedy: co…? To ją Pan Bóg powołuje a mnie nie? Jak to? A może mnie też woła? I wtedy zaczęłam się jakoś bardziej przyglądać temu jak chcę żyć, co chcę w życiu robić. Modliłam się o to, by dobrze wybrać. Trwało to kilka lat. Pan Bóg stawał mi się coraz bliższy, zwłaszcza przez czytanie Słowa Bożego. Bardzo często wracał mi w pamięci tekst piosenki „Chcę być Tobie, mój Mistrzu, na zawsze oddany, gotów, by służyć Ci”. Albo te słowa św. Franciszka z Asyżu, który powiedział o Panu Jezusie: „Miłość nie jest kochana”. I pomyślałam, że TAK, CHCĘ GO KOCHAĆ, chcę Go kochać za siebie i za innych.
Jednak w tym czasie studiowałam już matematykę na Politechnice w Gliwicach i uczyłam w gimnazjum. Trochę się bałam tej decyzji – myślałam, że może ja sobie tylko wmawiam to powołanie, że może sobie to tylko wymyśliłam. Więc bardzo odwlekałam tą decyzję.
Kiedyś odwiedziłam Ośrodek Powołaniowy na Jasnej Górze, by dowiedzieć się czegoś o siostrach zakonnych. Miała tam akurat dyżur jakaś młoda dziewczyna. Porozmawiałyśmy trochę i na koniec dodała, że ona też jest siostrą zakonną – więc zmierzyłam ją wzrokiem z góry na dół… (była tak zwyczajnie ubrana) i sobie myślę… ale jak? I wtedy opowiedziała mi o zgromadzeniach bezhabitowych – właśnie o Siostrach Sercankach – bo była sercanką. I jakoś zaczęłam odkrywać, że to jest piękna sprawa. Że można być oddaną Panu Bogu i nieść Go ludziom, zwłaszcza tym, którzy z siostrą zakonną czy księdzem nigdy by nie porozmawiali. Że można dotrzeć do tych, którzy do kościoła nigdy by nie przyszli. Kilka miesięcy później odwiedziłam Siostry Sercanki w Skórcu, utrzymywałyśmy kontakt. Aż w końcu zdecydowałam się. No ale musiałam powiedzieć o tym rodzicom. Z mamą i bratem to nie było problemu, ale tata był takim niedzielnym katolikiem, nie lubił się wychylać. Pamiętam to jak dziś. To była bardzo trudna rozmowa. Wiedział, że ja nie zrezygnuje – miałam już wtedy 25 lat więc nie bardzo miał mi jak zabronić. Było to dla niego bardzo ciężkie, dla mnie też. Po 4 miesiącach od tamtej rozmowy rzeczywiście wstąpiłam do Sióstr Sercanek – rozpoczęłam postulat czyli taki pierwszy etap formacji. Tato gniewał się na mnie jeszcze przez jakieś 5 lat. Gdy dzwoniłam do domu lub przyjeżdżałam na urlop, to cały czas pytał: kiedy wrócisz już na stałe? kiedy po ciebie przyjechać? Chociaż mam jeszcze brata, to jednak twierdził, że ich zostawiam, że nikt się nimi na starość nie zajmie. Na szczęście Pan Bóg wspaniale się o rodziców zatroszczył, bo mój brat założył rodzinę, mają czwórkę dzieci, nazwisko przetrwało… a ja odzyskałam mojego tatę – jest między nami znów tak jak dawniej.
Jestem w zakonie 15 lat. Złożyłam śluby wieczyste, o których przypomina mi obrączka na palcu. I powiem, że chyba nigdy nie czułam się tak wolna w swojej decyzji jak właśnie wtedy, gdy składałam śluby wieczyste. Stałam przed ołtarzem, gdzieś z mną siedzieli moi rodzice. A ja na kolejne pytania kapłana odpowiadałam: „Tak, chcę”.
Osobom, które myślą o życiu zakonnym lub o kapłaństwie chcę powiedzieć: Nie bójcie się tego. W zakonie można być szczęśliwym, spełnionym, można mieć przyjaciół, można się naprawdę realizować. A jeśli przychodzą jakieś trudne chwile, to lubię spoglądać na moją obrączkę – myślę sobie wtedy: Nie jestem sama, jestem z Tym, któremu powiedziałam TAK.
s. Joanna